Cztery lata temu napisałem notkę namawiającą do wyboru „mniejszego zła”. Sądzę, że miałem rację, o tyle, że Duda w drugiej kadencji okazał się katastrofą większą nawet, niż sugerowała pierwsza, zapewne większą też, niż w którymkolwiek z możliwych światów byłby Trzaskowski na jego stanowisku.

Tym razem nie będzie notki przekonującej, głównie dlatego, że znacząco utraciłem wiarę w sprawczą moc argumentu w sferze polityki, będzie więc tylko zbiór roboczych hipotez, którymi sam sobie wyjaśniam własne wybory (hipotez, bo oczywiście do swojego wnętrza, mechaniki myśli i emocji, nie mam lepszego dostępu, niż osoby trzecie, a pewnie nawet gorszy).

Gdy myślę o Dudzie, najpierw myślę o pokraczności, o krindżu, to w końcu, na gruncie czysto estetycznym, osobistego stylu, śmieszny człowieczek. Z dawną historią publicznych, prowadzonych nocą dyskusji z ruchadłem leśnym, póżniej znany z groteskowych wywiadów, w trakcie których czerwieni się na twarzy, wybałusza oczy w teatralnym napięciu, larpując jakieś silne emocje „twardego człowieka”, który musi mieć siłę do podejmowania „trudnych decyzji”.

Jakież „decyzje” podejmuje długopis, których nie podjęła trzymająca go ręka?

Myślę, że bywają takie. Wątpię na przykład, by Jarosław Kaczyński był osobiście zainteresowany sprawą ułaskawienia pedofila, który pragną zamieszkać znowu ze swoją ofiarą, gwałconą córką; czy też kwestią ułaskawienia, na prośbę ekstremistów z Ordo Iuris, rozbójniczej pary neonazistów, którzy poturbowali kobietę, bo śmiała w miejscu publicznym „obnosić się” z torbą w kolorach tęczy, symbolu ludzi, którzy dla Dudy ludźmi nie są.

Decyzje te, same w sobie, nie miały pewnie wiele wspólne z planami Prezesa dla Polski, ukazują jednak moralne zdegenerowanie człowieka, który je podejmował. Duda nie ma sumienia, nie ma elementarnej przyzwoitości. To człowiek, który na serio uznaje, że gwałcenie własnego dziecka to „sprawa rodzinna”, a neonazistów napadający bez powodu na przypadkowe osoby należy wypuścić z więzienia „ze względów humanitarnych”.

To zresztą niejedyne groteskowe przykłady „łaski”, jaką zastosował ten zdeprawowany nienawistnik. Szukając linków do tej notki dopiero dziś dowiedziałem się, że – znowu wiedziony „względami humanitarnymi” – wypuścił na wolność handlarkę narkotykami:

Paulina P. starała się o ułaskawienie, które prezydent Duda przyznał, także powołując się na "względy humanitarne" i "trudną sytuację rodzinną". Jednak jej aktywność w mediach społecznościowych, gdzie chwaliła się luksusowym życiem, przeczyła tej narracji.
– Szczerze mówiąc, nie liczyłam na to, że mi się uda to ułaskawienie. Ale oczywiście adwokaci mi tłumaczyli, że jak najbardziej to jest właśnie dla takich spraw. Jak mi to przyszło pocztą, to płakałam ze szczęścia - mówiła Paulina P. w rozmowie z "Faktem".

To wszystko są rzeczy, które Kaczyński ma zapewne w dupie, ale zarazem to objawy charakteru, który dla Kaczyńskiego jest bardzo cenny. Charakteru pozbawionego elementarnej przyzwoitości narzędzia, które pokornie wykona niemal każde świństwo.

Sam z siebie Duda na prawo i lewo rozdawał łaskę dla pedofilów, neonazistów czy handlarzy narkotykami, ale też ta sama (a)moralność sprawiła, że gdy Prezes wzywał, zrywał się, gotowy w środku nocy nominować do TK kogo tylko Kaczyński sobie życzy: ziejącą jadem Pawłowicz, entuzjastę klerykalnej pedofilii Piotrowicza, czy Julię, może tępawą, ale skuteczną w zaspokajaniu (politycznych) pragnień Prezesa.

Charakter moralny Dudy nie był wadą, ani nawet efektem ubocznym: stanowił najważniejszą, funkcjonalną cechę tego narzędzia w rękach lidera PIS.

Nawet jednak Duda nie był doskonałym narzędziem, to jest doskonale powolnym woli Prezesa. Odnotowano przypadki, gdy sprzeciwił się swojemu mocodawcy. Zawetował na przykład „ustawę degradacyjną”, co doprowadziło PIS-owców do białej gorączki.

Takie działania były oczywiście rzadkimi wyjątkami, ale wyjątki te wyjaśniają tajemniczą właściwość pisowskiego kandydata na zastąpienie Dudy: Nawrockiego unurzanie w przestępczym półświatku i kompromitującą historię. Niektórych chyba autentycznie dziwi, jak mogło dojść do tego, że ktoś tak absurdalnie skompromitowanego został wskazany przez Kaczyńskiego jako nowy kandydat PIS do odgrywania roli prezydenta. Prezesa oszukano? Nie wiedział?

Prezes wiedział. Prezes wiedział zapewne, gdy kontrolowana przez PIS ABW wydawała certyfikaty dostępu do informacji tajnych dla byłego sutenera i kibola.

Prezes wie, że nowy długopis się już przy niczym nie zawaha, bo nowy długopis jest tak skompromitowany, że nie będzie miał wyjścia, podpisze dosłownie wszystko. Bo cóż innego zrobi? Zawetuje coś, ryzykując, że wyjdą o nim fakty, wtedy ujawnione przez media, których rewelacje pisowski elektorat łyka bez popitki, przy których zbledną rzeczy ujawnione ostatnio przez media niezależne od PiS?

Gdy szukam przyczyny swojego wyboru, którego dokonam w niedzielę, to sądzę, że jest nią właśnie to: wiem, że Prezes wie. Wiem, że nie chcę tęsknić do Dudy łaskawego dla pedofilów i neonazistów, a wiem, że jesteśmy o krok od tej tęsknoty.