Jakiś czas temu pastwiłem się tu na blogu nad artykułem w Wyborczej, w którym w środku totalnego ataku ekipy Trumpa na naukę i wolność słowa, autor argumentował, że faktycznym zagrożeniem dla nauki i wolności słowa są „woke studenci” i terror politycznej poprawności.
Autorem tego wysokiej jakości żurnalizmu był Mateusz Mazzini. Niektórzy komentujący mój post wyrazili zdziwienie jakością jego tekstu, bo ponoć w innych kwestiach pisał wcześniej całkiem rozsądnie.
Cóż, wczoraj dostaliśmy próbkę jego zdolności analitycznych, które zastosował do polskiej polityki:

Wyjaśniam: to nie była inwencja social media managera, ta niebywale głęboka, numerologiczna analiza podobieństw programów niemieckich neonazistów i polskich zwolenników budowy mieszkań komunalnych i wprowadzenia związków partnerskich została niemal verbatim wzięta z artykułu napisanego przez „(…) reportera, socjologa, latynoamerykanistę. Absolwenta Oksfordu (…)”.
Libko-gebelsy się chyba zawstydziły trochę reakcją publiki, bo post kilka godzin póżniej edytowano, usuwając najmocniejszy argument — z numerologii:

Oczywiście ja to wszystko rozumiem, jak widać po liczbach shitposting „któremu nie jest wszystko jedno” zbiera więcej lajków od bardziej stonowanych wrzutek.
Pochylmy się w takim razie nad argumentami „reportera, socjologa”.
Teoria podkowy albo dziennikarstwo jako końskie gówno (ang. „horseshit”)
Pisze Mazzini:
Pokazałem te komentarze znajomej politolożce. Popatrzyła i skwitowała, że są "klasycznym wyrazem podkowy".
Chodzi o teorię podkowy, coraz bardziej popularną w naukach społecznych. Zakłada ona, że partie skrajnej lewicy i skrajnej prawicy dzieli mniejszy dystans niż ich odległość od ugrupowań centrowych czy w ogóle od politycznego głównego nurtu.
Hipoteza nie jest specjalnie odkrywcza, bo to, co efektownie streszcza, widać od dawna w USA i Europie Zachodniej. (…)
Tak od lat działo się nie tylko USA – również w Niemczech, Wielkiej Brytanii, Francji. Trudniej było przyłożyć hipotezę podkowy do polskiej polityki. Prawica - ta naprawdę skrajna - zaczęła zyskiwać znaczące poparcie dopiero w ostatnich latach, a radykalna lewica była niszowa, do tego nie mogła już swobodnie manifestować radykalizmu, wszedłszy pod parasol wspólnej opozycyjnej listy wyborczej.
Ok, zacznę od końca. Zabawnym jest czytać, że w Polsce „skrajna prawica zaczęła zyskiwać poparcie dopiero w ostatnich latach”. Ledwo upadł komunizm, do władzy dorwali się prawicowi ekstremiści, którzy „demokratyczne reformy” zaczęli od wprowadzenia skrajnego religijnego ekstremizmu, niemal całkowicie zakazując aborcji, wpychając religię do szkół, pakując literalne miliardy w masową religijną indoktrynację za pieniądze podatnika, w prawo wpisując cenzurę i ostre kary za krytykę poglądów i ideologii religijnej i religijnych postaci.
Trzeba być zupełnym odklejeńcem albo totalnym cynikiem, by „skrajnie prawicowy” rys polskiej polityki przedstawiać jako coś, co pojawiło się dopiero w ostatnich latach.
Niemniej odklejonym trzeba być, by program Razem, tym bardziej dość liberlanej gospodarczo Nowej Lewicy, nazywać radykalnym. To partie może są „bardzo lewicowe” jak na polskie standardy, są to jednak standardy „niemego krzyku” w szkołach, standardy szpitali zapełnionych religijnymi ekstremistami w kitlach, którzy traktują pacjentki jak pozbawione człowieczeństwa wory na płody, standardy najsilniejszej dyskryminacji mniejszości seksualnych w całej EU. Rzekomy ekstremizm tych partii to trochę większą regulacja i rola państwa w niektórych obszarach gospodarki, mieszkania komunalne czy zniesienie dyskryminacji mniejszości seksualnych, które zniesiono już niemal wszędzie w cywilizowanym świecie. Ach, no i prawo do aborcji, straszny ekstremizm będący normą wszędzie, gdzie obrońcy żywotnych interesów pedofilów w sutannach nie nazywa się „największym Polakiem”.
Smuci, że „znajoma politolożka” nie chciała wypowiedzieć się pod nazwiskiem, by jednak umocnić naukowym autorytetem tezę o „coraz większej popularności” tak zwanej „teorii podkowy” w naukach społecznych.
Widzicie, ja nie jestem socjologiem, więc trudno mi ot tak ocenić prawdomówność „dziennikarza, socjologa i latynoamerykanisty” piszącego dla Gazety, której nie jest, czy tam kiedyś nie było, „wszystko jedno” (sprawdzić, czy chodzi też o ortografię, jednak nie).
W takich sytuacjach sięgam po (angielską) Wikipedię:
W dyskursie publicznym teoria podkowy zakłada, że zwolennicy skrajnej lewicy i skrajnej prawicy, zamiast znajdować się na przeciwnych końcach liniowego kontinuum spektrum politycznego, wykazują duże podobieństwo — analogicznie do kształtu podkowy, której końce są blisko siebie. Teoria ta przypisywana jest francuskiemu filozofowi oraz pisarzowi prozy i poezji Jean-Pierre’owi Faye, który przedstawił ją w swojej książce z 1972 roku Théorie du récit: introduction aux langages totalitaires, w kontekście Otto Strassera.
Wielu politologów, psychologów i socjologów krytykuje teorię podkowy. Jej zwolennicy wskazują na szereg rzekomych podobieństw między skrajnościami i twierdzą, że obie strony mają tendencję do popierania autorytaryzmu lub totalitaryzmu. Politolodzy jednak wydają się nie popierać tej tezy, a recenzowanych badań naukowych na ten temat jest niewiele. Istniejące badania i przeglądy literatury zazwyczaj znajdują jedynie ograniczone potwierdzenie tej teorii i to tylko w określonych warunkach; na ogół zaprzeczają one podstawowym założeniom teorii podkowy.
Zapytacie: czym się różnię od wybiórczanego żurnalisty, sięgając po Wikipedię? Po pierwsze, ja sobie tylko postuję na prywatnym blogasku, nie wspieram autorytetem „poważnego medium” (coraz mniej poważnego, jak widać).
Po drugie Wikipedia co do zasady jest zajebistym wtórnym źródłem wiedzy, które ma tę zaletę, że dobrze napisane artykuły od razu cytują źródła zawartych twierdzeń.
Przykładowo:
Badanie z 2011 roku dotyczące skrajnej lewicy i skrajnej prawicy w kontekście wyborów prezydenckich we Francji w 2007 roku wykazało:
„Odmienne logiki społeczne i polityczne tłumaczą poparcie wyborcze dla tych dwóch kandydatów: ich wyborcy nie zajmują tej samej przestrzeni politycznej, nie pochodzą z tego samego środowiska społecznego i nie wyznają tych samych wartości.”
Cytowana tu praca to:
Daje ona, na francuskim przykładzie, dobry wgląd w samą esencję rzeczywistych, głębokich różnic między politycznymi skrajnościami, a także strategie zamazywania tych różnic w dyskursie zwolenników „teorii podkowy”.
O skrajnej prawicy:
„Skrajna prawica” to w języku francuskim określenie o złowieszczej konotacji, które w zbiorowej pamięci Francuzów kojarzy się z nazizmem i faszyzmem, kolaboracyjnym reżimem Vichy oraz eksterminacją Żydów. Le Pen stanowczo odrzuca to miano, nazywając siebie „populistą” i wyrażając z tego dumę. Jednak od czasu jego wypowiedzi z 1987 roku, w której nazwał komory gazowe „szczegółem” historii II wojny światowej, został powszechnie utożsamiony ze skrajną prawicą i przez zdecydowaną większość społeczeństwa uznany za „zagrożenie dla demokracji”.
Odsetek wyborców, którzy wykluczają możliwość oddania głosu na jego partię, systematycznie rósł: z 52 procent w 1984 roku, czyli na początku jej wzrostu poparcia, do 65 procent w 1988 roku, 72 procent w 1996 roku i 79 procent w 2002 roku, kiedy Le Pen dostał się do drugiej tury wyborów prezydenckich. W kampanii prezydenckiej w 2007 roku, tuż przed pierwszą turą, mimo że wydawało się, iż partia traci wpływy wyborcze, odsetek ten nadal wynosił 62 procent.
Jeśli chodzi o „skrajną lewicę”:
(…) jej pochodzenie różni się w zależności od kraju. We Francji obejmuje ona głównie partie i ruchy znajdujące się na lewo od Partii Komunistycznej (PCF). Najważniejszym nurtem w czasie wyborów w 2007 roku był nurt trockistowski, wywodzący się z IV Międzynarodówki założonej przez Lwa Trockiego w 1938 roku jako sprzeciw wobec stalinowskiej III Międzynarodówki, którą Trocki uważał za zdradę ideałów komunistycznych. Francuscy „lewicowcy” stanowczo sprzeciwiali się PCF podczas wydarzeń Maja ’68.
W opinii publicznej ugrupowania te są jednak utożsamiane z szerszą „rodziną komunistyczną” i spotykają się z podobnym odrzuceniem. W 1984 roku, w czasie pierwszych sukcesów wyborczych Frontu Narodowego (FN) w wyborach europejskich, więcej wyborców deklarowało, że pod żadnym warunkiem nie zagłosują na LCR (Ligue communiste révolutionnaire) i PCF niż na FN (odpowiednio 58 i 57 procent wobec 52 procent).
Upadek komunizmu i rosnąca siła radykalnych ruchów prawicowych w Europie zmieniły tę perspektywę. W 1988 roku po raz pierwszy to FN był bardziej odrzucany niż Partia Komunistyczna i skrajna lewica.
W przededniu wyborów prezydenckich w 2007 roku, według danych z Francuskiego Panelu Wyborczego, odsetek respondentów, którzy wykluczali możliwość oddania głosu na LO (Lutte Ouvrière), LCR lub PCF wynosił odpowiednio 28, 35 i 33 procent, podczas gdy dla FN wynosił 62 procent. Wizerunek skrajnej lewicy złagodniał i budzi ona obecnie znacznie większą sympatię niż skrajna prawica.
Analizując twierdzenia zwolenników „teorii podkowy”, artykuł zwraca uwagę, że wybierają oni jakieś arbitralne podobieństwo w deklarowanych postawach zwolenników skrajnej prawicy i lewicy, po czym ignorując zupełnie kontekst, motywacje, a także treść kryjącą się za danym hasłem, dowodzą rzekomych podobieństw, których nie ma, gdy się przyjrzeć bliżej.
W kontekście francuskich wyborów jednym z takich aspektów był stosunek do integracji europejskiej, powierzchownie „ten sam” - zarówno skrajna prawica, jak i lewica były przeciw:
Fakt, że zarówno skrajna prawica, jak i skrajna lewica są szczególnie wrogie wobec integracji europejskiej, jest jednym z argumentów często przytaczanych na poparcie tezy o ich zbieżności — czego przykładem może być prowokacyjny tytuł książki Dominique’a Reynié Le Vertige social-nationaliste: La gauche du Non et le référendum de 2005 („Zawrót głowy socjalno-nacjonalistyczny: lewica na ‘nie’ i referendum z 2005 roku”).
Rzeczywiście, gdy zapytano respondentów, jak głosowali w referendum z 2005 roku dotyczącym Konstytucji Europejskiej (…), osoby planujące głosować na Le Pena lub Besancenota w wyborach prezydenckich w 2007 roku deklarowały wyjątkowo wysoki odsetek głosów na „nie”. Jednak motywacje tego sprzeciwu były zupełnie odmienne.
Jak pokazali Sylvain Brouard i Vincent Tiberj, wyborcy lewicowi sprzeciwiają się Unii Europejskiej przede wszystkim w obronie usług publicznych i systemu opieki społecznej, który postrzegają jako zagrożony przez Unię utożsamianą z wielkim biznesem i neoliberalizmem gospodarczym. Ich sprzeciw ma więc wymiar społeczny.
Z kolei wyborcy Le Pena kojarzą Unię Europejską z otwartymi granicami i masową imigracją, którą postrzegają jako zagrożenie dla francuskiej tożsamości narodowej. (…)
Podobny kontrast można było zaobserwować w 2007 roku. Gdy respondentom przedstawiono listę problemów i poproszono o wskazanie dwóch najważniejszych z ich punktu widzenia w momencie głosowania, zwolennicy Besancenota skupili się na kwestiach społecznych. Bezrobocie, nierówności społeczne i siła nabywcza zostały wskazane jako pierwsze lub drugie najważniejsze odpowiednio przez 38%, 35% i 27% z nich.
Hierarchia priorytetów była inna wśród wyborców Le Pena — na pierwszym miejscu znalazła się imigracja, a następnie bezrobocie i przestępczość, wskazane odpowiednio przez 49%, 34% i 25% respondentów.
Większość obu grup wierzyła, że to właśnie ich kandydat oferuje najlepsze rozwiązania w kwestiach, które uznali za najistotniejsze.
Porównując wybory wyborców skrajnej lewicy i skrajnej prawicy z preferencjami całej próby, obliczając dla każdego problemu różnicę między średnimi odpowiedziami a odpowiedziami zwolenników Besancenota i Le Pena (…), widzimy wyraźne różnice: wyborcy Besancenota wyróżniają się wagą, jaką przypisują nierównościom społecznym i podatkom, natomiast wyborcy Le Pena szczególnie wysoko oceniają znaczenie imigracji i przestępczości.
Obie grupy niemal systematycznie pozostają w opozycji wobec siebie w dziesięciu z trzynastu analizowanych kwestii. Gdy jedna z nich przypisuje danemu zagadnieniu większą wagę niż średnia próby, druga ocenia je niżej. Grupy te reprezentują wyraźnie antagonistyczne wizje świata.
Mógłbym cytować dalej, ale zostawię was z tym ćwiczeniem jako pracą domową: artykuł w Wikipedii o „teorii podkowy” zawiera bogactwo ciekawych odwołań, które z kolei przytaczają inne interesujące badania i analizy.
Tu tylko zwrócę uwagę, że podobny do opisanego na francuskim przykładzie chwyt retoryczny zastosował Mazzini, tylko go jeszcze zaadaptował twórczo do polskiej sceny politycznej. Najistotniejszym podobieństwem „skrajnych” lewicy i prawicy ma być według niego trudność w dostrzeżeniu różnic między PIS i PO!
Rozumiecie: symetryzm jako wyraz „takiego samego ekstremizmu”. Nie chodzi nawet o faktyczny program, tylko że elektoraty czy partie odmawiają ponoć dostatecznego wyczulenia na różnice między „panem Tuskiem” i „kurduplem z Żoliborza”.
Wyborcza podwójnie ośmiesza się, publikując swoją prymitywną propagandę: nie tylko żadna nauka nie wspiera „teorii podkowy” (nawet jeśli robią to jakieś, ponoć wypytywane przez żurnalistę, zapłakane znajome kuzynki przyjaznej politoloszki). W Polsce – czego nie sposób powtarzać zbyt często – nie ma jako liczącej się siły politycznej żadnej „skrajnej lewicy”, a rzeczywista lewica nie ma nic relanie wspołnego ze skrajną prawicą.
To prawda, powierzchownie i Memcen i Zandberg „nie lubią PO i PIS”. Tylko w praktyce Memcen już szykuje wsparcie dla pisowskiego alfonsa, Zandberg, w mojej opinii słusznie, podkreślając podmiotowość swojego elektoratu, odmówił śmiesznych hołdów z „przekazywaniem poparcia” (jakby można było „przekazać poparcie”). Dodatkowo Memcen chce Polski bez Żydów i homoseksualistów, Braun tych ostatnich by batożył, Zandberg z kolei chce atomu i związków partnerskich, ale dla autora Wyborczej „to ten sam obrazek”.
Nie byłbym też sobą, gdyby nie zwrócił waszej uwagi, że choć zwykle przesadny w zamazywaniu różnic, symetryzm wielu razemków ma pewne oparcie w faktach. Zarówno PIS jak i PO to partie prawicowe, w wielu aspektach skrajnie prawicowe, które wspólnie od dekad utrzymują supremację prawicowego ekstremizmu: skandaliczny brak poszanowania praw kobiet, preferencja dla katolicyzmu jako dominującej ideologii, czy jawna niechęć wobec prawa osób LGBT, w przypadku PO okazjonalnie maskowana obietnicami bez pokrycia, w przypadku PIS okazjonalnie zaostrzana odrażającą, nazistowską propagandą rozsiewaną partyjnymi mediami.
Zaskakuje jak bardzo Mazzini i Wyborcza niechętni są pisać o prawdziwym problemie polskiej polityki: że różnice między dwiema głównymi konkurencyjnymi partiami są szokująco małe.
Dalsza lektura
Jak wspomniałem, warto poczytać Wikipedię o „teorii podkowy”.
Groteskowy tekst Wyborczej skomentował też Tomasz Markiewka.
EDIT: oryginalna wersja tego wpisu, która poszła niestety na mejla, przypisała błędną treść edytowanemu postowi Wyborczej z Facebooka, w rzeczywistości nic tam nie było o "młodych Polakach ze śladami niemieckiej tożsamości". Tak się kończy zaufanie opisom obrazków przygotowanym przez chat GPT. Jak on sobie to sfabrykował, to nie wiem, ale powinienem zauważyć, więc wina moja.